Deschner

“Dopoki chrzescijanska moralnosc
nie jest odbierana jako najwieksza zbrodnia
wobec zycia, dopoty obroncy chrzescijanstwa
sa w korzystnej sytuacji.” – NIETZSCHE

“Najistotniejszym osiagnieciem chrzescijanstwa
byla “problematyzacja” seksualizmu […]. Potrzeba
nam takiej postawy duchowej, ktora widzialaby w
seksualizmie nie “problem”, lecz “przyjemnosc”.
Wiekszosci ludzi brak na to pewnosci siebie – i
czesto takze milosci.” – ALEK COMFORT

“Fundamentalne znaczenie seksu znajduje wyraz we wierzeniach kazdego narodu
i pierwotnie byl to zawsze wyraz pozytywny. Vulva i phallus, srom i pracie, sa
dla tamtych wczesnych ludzi swiete jako nosiciele zdolnosci do rodzenia i
poczynania, akty plciowe zas czesto sa najwazniejsze w dawnej religii.
Holdowano seksualizmowi poprzez hierogamie, sakralne parzenie dwojga ludzi,
najwiekszy ze starozytnych kultow religijnych, przy czym – przynajmniej w
najwczesniejszym okresie – zgromadzeni ludzie czesto laczyli sie przypadkowo
w wyuzdanych masowych orgiach. Czczono seks przez powszechna defloracje
przedmalzenska w swiatyni; zadna dziewczyna nie mogla wyjsc za maz, poki nie
zostala tam pozbawiona dziewictwa przez dowolnego mezczyzne – ten obrzed byl
niegdys rownie dobrze znany w Indiach, jak na Bliskim Wschodzie oraz wsrod
niektorych plemion afrykanskich. Jako trzecia z glownych form kopulacji
religijnej uprawiano stale, zwlaszcza w miastach semickich i w Azji
Mniejszej, spolkowanie w swiatyni, ale hierodule nie byly poczatkowo
bynajmniej otoczone pogarda, przeciwnie: czesto przedkladano je nad inne
kobiety.

Po tysiacletniej gloryfikacji seksualizm mial jednak coraz
potezniejszych wrogow i z coraz wieksza wrogoscia odnoszono sie do kobiety,
tak wysoko stawianej w dawnych cywilizacjach matriarchalnych. Pojawily sie,
pod auspicjami religii, sily, ktore zwalczaly albo seksualizm, albo kobiete,
a czasem i seksualizm, i kobiete. Rozpoczela sie wojna plci i w ogole
przeciwko plci – dosyc wczesnie w monoteistycznym judaizmie i w
hellenistycznej obrzedowosci misteriow, ktore to kulty mialy pozniej
najwiekszy wplyw na chrzescijanstwo. Sam Jezus nie zyl bynajmniej jak
asceta – nie mieszkal jak Jan Chrzciciel – na pustyni, przeciwnie: rozstal
sie z nim, co wiecej, przez swych wrogow byl lzony jako “zarlok i pijak”.
Ponadto bez skrepowania obcowal z kobietami, nie uwazal ich za nizsze
istoty, nie ponizal ich, stykal sie tez z grzesznikami, z prostytutkami i
nawet nie potepil cudzoloznicy.

Natomiast u Pawla, wlasciwego tworcy
chrzescijanstwa, pobrzmiewa juz mocno pochwala wstrzemiezliwosci,
poskramiania zadzy, nienawisci do ciala. Cialo jawi sie wrecz jako siedlisko
grzechu. Nie ma w nim “niczego dobrego”, to “smiertelna powloka”,
chrzescijanin musi cialo “tlamsic”, “kielznac”, “zabijac” itd. Rownoczesnie
deprecjonuje Pawel kobiete, przedstawia ja jako istote zalezna od mezczyzny,
calkowicie mu podporzadkowana – wszelkie apologetyczne wybiegi okazuja sie
daremne w obliczu tekstow Pawla. I wreszcie deprecjonuje ten apostol takze
malzenstwo, pozwala na nie bowiem tylko “gwoli zapobiezenia nierzadowi” i
wyraznie pochwala stronienie od kobiet. Najslawniejsi Ojcowie Kosciola
zaczynaja sie przescigac w propagowaniu ascezy; zachecaja z kuszacym
cmokaniem – zwlaszcza dzieci, i to juz piecio-, czteroletnie, do zachowania
dziewictwa. Wymuszaja na nie pojmujacych niczego glowach i cialach
dozywotnie sluby. Ale gdy bardziej swiadomi dorosli protestuja, to staja sie
ofiarami szczucia. “Rodzice sie sprzeciwiaja, ale chca, by ich opor zostal
pokonany” – naucza swiety Ambrozy.

Niejeden zakonnik chcacy zachowac czystosc zyje dziwacznie. Niektorzy, tak
jak Makary, tarzaja sie nago w mrowiskach albo, tak jak Benedykt, w
cierniach, ciagle placza, tak jak Szenuta, lub sa strasznie brudni, jak
Antoni (zakon antonitow otrzymuje przywilej hodowania swin i swinie jako
atrybut, Antoni zas awansuje do roli patrona zwierzat domowych). Przez cale
zycie, tak jak Szymon Slupnik, nie patrza na rodzona matke i rzucaja
kamieniami w kobiety. Wiaza dokola penisow kawalki ciezkiego zelaza, przez
co upodabniaja sie do eunuchow. Cale lata spedzaja zamurowani, cale
dziesieciolecia na slupach, przez cale zycie jedza tylko trawe, ktora pasa
sie jak bydlo. Udaja wciaz oblakanych – i niejeden z nich jest oblakany. Ale
teologowie jeszcze w XX wieku pochwalaja to wszystko jako “heroizm” i
“swietosc”, “poglebione formy swiadomosci religijnej”, wytwor “wspanialego
wplywu Ducha Swietego” itd. Wrogosc wobec ciala i pozadania, objawiana przez
histerycznych ascetow, pozostaje tez najwyzszym idealem przez cale
sredniowiecze. Wszystko nieomal, co wiaze sie z seksem, jest nader grzeszne,
patologiczna cnota jest swieta, zadza uchodzi za podszept szatana, a
wstrzemiezliwosc jest wychwalana pod niebiosa.

Teologowie lza cialo jako
“kopalnie nawozu”, “siedlisko zgnilizny”, jako “pelne brudu i ohydy”. Nie
byle kto, bo Jan z Avila, wyniesiony do godnosci nauczyciela Kosciola
dopiero w 1926 roku, poucza: “Gardz cialem, uwazaj je za pokryty sniegiem
smietnik, za cos, co budzi w tobie obrzydzenie, ilekroc o tym pomyslisz”.
Nie byle kto, bo swiety Franciszek kaze cialo “nienawidzic, gdyz chce ono
zyc w cielesnosci”; nakazuje traktowac “chuc jako cos niegodnego, poskramiac
ja i pogardzac nia”. (Sredniowiecznych mnichow nazywa sie czasem
“siusiajacymi w habity” – pissentunicis). Gdy mieli polucje albo jej sie
tylko obawiali, gdy nie bez lubieznosci spojrzeli na kobiete, to rzucali sie
natychmiast, nawet w srodku nocy i zima, do wody, do najzimniejszych rzek,
lodowatych jezior, tam klekali i spiewali psalmy. Dla poskromienia swych
czlonkow meskich zakladali przez okragly rok niewygodna odziez i nawet w
niej sypiali, jak przewrazliwiony Heinrich Seuse, albo czesto biczowali sie
do utraty przytomnosci, jak zalozyciel zakonu dominikanow. I jeszcze w XX
wieku jezuici karza siebie pejczami, stalowymi ostrzami – bo przeciez, jak
mowi swiety Franciszek Salezy, zewnetrzne poskramianie to owies dla osla,
zeby szybciej biegl.

Wyslawiany wciaz przez Kosciol asceta, uznawany za czlowieka silnego,
pogromce “zwierzecia w nas”, “niskiego popedu”, nie ma bowiem bynajmniej
silnej woli, raczej przeciwnie: jest to tylko pokorny, pelen bigoterii
wykonawca rozkazow, ktory chce byc cnotliwy nie z wlasnego wyboru, ale
jedynie dlatego, ze od najmlodszych lat mu to wmawiano; nie jest niezlomny w
swym wnetrzu, nie odznacza sie duchowa autarkia, lecz jest wielce
niesamodzielny, slaby, tak slaby, ze musi sie doprowadzic do szalenstwa, by
jakos wytrwac. Slusznie nazywa Nietzsche fanatyzm jedyna odmiana silnej
woli, ktora mozna zaszczepic takze czlowiekowi slabemu. Jako ze jest tu
tlumione cale zycie seksualne, przeto dochodzi do tego, iz zakonnicy miewaja
rozpustne wizje kobiet w najrozniejszych pozach, a siostry zakonne widuja
bardzo lubiezne diably, dochodzi do nader wyuzdanego obcowania ze sluzebnica
Panska, czasem z samym Panem, do psychicznych tancow swietego Wita i
groteskowych ekscesow duchowych tych chrzescijan, ktorzy – co ich
wystarczajaco demaskuje – potrafia wyobrazic sobie swoje kontakty
metafizyczne jedynie pod symbolicznymi postaciami milosci i malzenstwa.
“Ach, Afrodyta wyciska swoje pietno na milosci do Boga az nazbyt czesto”
(Schiller).

Duchowni chetnie holduja nienaturalnej milosci do Madonny, bywaja zareczeni
z Maryja, zwiazani z nia slubem, uwiklani w tajemne stosunki z nia, wysysaja
jej mleko, zaglebiaja sie – w duchu – w jej macice; dlatego wlasnie
nowoczesna teologia moralna rozwaza kwestie onanizmu przed figura Swietej
Dziewicy. Mistycznym substytutem plciowym dla zakonnic jest Jezus. Kosciol
czyni je “oblubienicami”, “swiatyniami Pana”, nazywa je tabemacula Christi,
obdarza welonem, wiankiem, pierscionkiem, a benedyktynki otrzymuja nawet
ukwiecone loze malzenskie z Ukrzyzowanym jako panem mlodym na poduszce. Te
zakonnice przyciskaja namietnie figure Jezusa do swych nagich piersi, czuja
sie brzemienne. Odbywa sie calowanie, tulenie, odbywaja sie medytacje o
swietym obrzezaniu Jezusa, o cieple w lonie Maryi w chwili zaplodnienia, i
przy tym roznieca sie taki cudowny, oszalamiajacy zar w sobie samej. Wiele
kobiet doswiadcza slynnej glebokiej rany, ktora wywoluje w nich niesamowita
zadze. Niejedna, na przyklad swieta Katarzyna z Genui czy Madame Guyon,
doswiadczyla tego podczas spotkania sam na sam ze spowiednikiem, w sposob
magiczny przyciagajacym ja ku sobie. Inne, przykladowo swieta Katarzyna ze
Sieny, calymi godzinami, dniami, trwaja przez swa chuc w stanie pozornej
smierci. Jeszcze inne staja sie tym zywsze. Swieta Magdalena dei Pazzi biega
w szale – sama lub z innymi siostrami – po klasztorze, wola: “Milosci,
milosci, milosci… tego juz za wiele”, zrywa z siebie odzienie i, wedlug
opowiesci jej spowiednika, ojca Cepariego, skacze 3 maja 1592 roku na
wysokosc dziewieciu metrow w jednej z kaplic, zeby uchwycic krucyfiks i
umiescic go miedzy swoimi piersiami.

Swieta Teresa z Avila, najwieksza mistyczka katolicka, osoba czczona ponad
wszelka miare (nawiasem mowiac, przesadnie pazerna), wciaz widzi w snach
oszczepy, szable, dlugie ostre przedmioty, nie moze sie powstrzymac i
pokazuje Panu “fige”, a tak czesto przeszywa ja, dzga, unosi w powietrze
boska milosc, ze utrzymuje uporczywie, iz nieraz przez pol godziny poruszala
sie w przestrzeni. Mniej wybitne chrzescijanki nosza przynajmniej jako
pierscionek zareczynowy boski napletek, przechowywany i czczony w wielu
miejscach, ma sie rozumiec, w oryginale, miedzy innymi przez “bractwo
swietego napletka”, specjalnych ksiezy i rzesze pielgrzymow. Co wiecej,
wiedenska zakonnica Agnes Blannbekin delektuje sie w XVIII wieku calym
posilkiem z napletkow. Prawie ze od dziecka zafascynowana niepewnym losem
najswietszego napletka – podobnie jak wielu powaznych Ojcow Kosciola –
czuje, wlasnie w swieto obrzezania, tuz po komunii, ten cudowny napletek na
jezyku, okazuje sie on bardzo slodki, zakonnica rozkoszuje sie nim, polyka,
czuje nowy napletek, znowu polyka. “I tak zrobila – co dokumentuje uczony
benedyktyn austriacki Pez – chyba sto razy”.

Czyz potrzeba dalszych dowodow
na to, ze podstawa tego kultu milosnego jest libido? Pomijajac aspekt czysto
literacki, nie ma tez znaczacej roznicy miedzy mistyka “autentyczna” a
“nieautentyczna”, “wyzsza” i “nizsza”, miedzy mistyka a mistycyzmem.
Wszedzie w tym, co “ponad natura”, kryje sie natura, w spirytualizmie –
seksualizm, w agape – erotyzm; wprawdzie roznia sie one pod wzgledem
ekspresji, ale nie tym, co istotne. Jesli jest tak, ze ktos tarza sie po
podlodze, wzywajac Jezusa albo masturbujac sie krucyfisem, to zawsze chodzi
tylko o surogaty tlumionego popedu cielesnego. Ani lono Maryi, ani kult
najswietszego napletka nie zadowalaja jednak wiekszosci poboznych
chrzescijan. I dlatego sam Kosciol narzeka coraz bardziej – od starozytnosci
i mimo wszystkich sredniowiecznych reform – ze zakonnicy “daja ludziom
najgorszy przyklad”, ze “w calej prawie Europie nie pozostalo z mnicha nic
procz tonsury i habitu”, ze wielu tylko po to poszlo do klasztoru, zeby
mozliwie swobodnie uprawiac rozpuste.

Libertynizm duchownych stal sie faktycznie przyslowiowy.
Jeszcze pod koniec XVI wieku roi sie w klasztorach
meskich od kobiet i dzieci. Jezuici, wedlug statutu zobowiazani do
“anielskiej czystosci”, cwiczyli (przy tak zwanej dyscyplinie secundum sub)
najchetniej nagie posladki dam, nawet tych najlepiej urodzonych – od
Niderlandow po Hiszpanie. A na Wschodzie, wymordowujacy wszystkich, rycerze
zakonu niemieckiego nie przejmowali sie slubami czystosci i “sluzba
niebianskiej Pani, Maryi”, nie omijajac zadnej pochwy; zadawali sie z
kobietami zameznymi, dziewicami, malymi dziewczynkami, a ponadto, jak mamy
podstawy przypuszczac, interesowaly ich samice zwierzat.

Homoseksualizm
kwitl w klasztorach od poczatkow ich istnienia. Natomiast zakonnice inicjuja
w swiecie zachodnim prostytucje u siebie. Rozprzestrzenianie Krolestwa Bozego
na tej ziemi wiaze sie coraz czesciej z sytuacja, w ktorej siostry zakonne
stanowia konkurencje dla ladacznic. Juz w IX wieku pojawia sie, powtarzane
pozniej, porownanie klasztorow zenskich z lupanarami. Potem wiele klasztorow
przemienia sie w jawne burdele, tak jest na Polnocy, gdzie swieta patronka
Szwedow wyrzeka, iz furty klasztorow zenskich w dzien i w nocy sa otwarte
dla ludzi swieckich i dla duchownych, tak jest we Francji i we Wloszech,
gdzie teolog Mikolaj z Clemages wyznaje: “Zalozenie pannie kornetu oznacza
dzis skazanie jej na prostytucje”. Owe miejsca medytacji Izy sie jako “domy
rozpusty” albo “domy otwarte” dla szlachty. Rada miejska Lozanny zaleca
zakonnicom, by nie czynily zbytecznymi burdeli, rada miejska Zurychu wydaje
w 1493 roku utrzymane w ostrym tonie rozporzadzenie skierowane przeciw
“nieobyczajnemu odwiedzaniu klasztorow zenskich”.

Tam gdzie brakowalo mezczyzn, gdzie zakonnicom nie pozwalano nawet miec
spowiednikow, musialy one czesto zadowalac sie dziecmi, czworonogami albo
calkiem bezdusznymi przyrzadami do dawania rozkoszy, prymitywnymi rurkami,
ale i sztucznymi fallusami z moszna pelna mleka, ktore – zimne lub cieple –
siostry wtryskiwaly sobie w najciekawszym momencie do mniej czy bardziej
dziewiczych pochew, tworzac zludzenie ejakulacji; byly to namiastki, ktore
we Francji nie bez kozery nazywano klejnotami zakonnic, bijoux de
religieuse. Gdy w 1783 roku zmarla Marguerite Gourdan, najslynniejsza
bajzelmama w tym stuleciu, znana tez z produkowania owych wymyslnych
przedmiotow pocieszajacych, znaleziono u niej setki zamowien na takie bijoux
z francuskich klasztorow. Kiedy Kosciol kladl nacisk na “obyczajnosc”,
wymierzal nieludzkie kary. Osoby, ktore sprzeniewierzyly sie slubom
zakonnym – nawet te zmuszone do wstapienia do klasztoru! – wegetowaly
latami o chlebie i wodzie, byly dozywotnio wiezione, wciaz dodatkowo
maltretowane, biczowane, przy czym liczbe uderzen – jak to gdzies zapisano –
pozostawiano “uznaniu” opata, ktoremu tylko w wyjatkowych wypadkach wolno
bylo wysmagac smiertelnie.

Klerowi swieckiemu narzucono celibat, ktory
jeszcze prymas Republiki Federalnej Niemiec kardynal Dopfner propagowal jako
“forme zycia wynikajaca z Biblii i zalecana przez nia”, mimo ze Stary
Testament zaleca, nawet arcykaplanowi, by pojal “dziewice za zone”, a wedlug
Nowego Testamentu nawet biskup musi byc “mezem niewiasty”. Ponadto
apostolowie zabierali swoje zony ze soba w podroze misyjne i w calym dawnym
Kosciele ksieza i biskupi byli w wiekszosci zonaci.

Kosciol katolicki wymusil celibat z trzech powodow. Po pierwsze, rezygnacja
ze stosunkow plciowych miala uczynic duchownych bardziej wiarygodnymi i
bardziej godnymi szacunku. Po drugie, kler bezzenny byl dla Kosciola tanszy
niz obarczony zonami i dziecmi. Po trzecie, potrzebowano zawsze
dyspozycyjnych, bezwolnych narzedzi, nie zwiazanych z rodzina,
spoleczenstwem, panstwem, narzedzi, za ktorych posrednictwem chciano
panowac – i o to tylko chodzi. Rozpoczelo sie ohydne szpiegowanie, z gory
ustalone we wszystkich swych szczegolach. Zonatych duchownych usuwano,
wieziono ich przez pewien czas lub dozywotnio, torturowano, kaleczono,
zabijano – po tym, jak papieze i nauczyciele Kosciola, tacy jak Aleksander
II czy Damiani, naklonili wiernych do przesladowania duchownych “az do
rozlewu krwi”, “az do calkowitego unicestwienia”. A zony ksiezy, choc
poslubione calkiem legalnie, czesto nawet z zachowaniem ceremonialu
koscielnego, traca ze stulecia na stulecie swoja prawowitosc, bywaja
biczowane, sprzedaje sie je i przemienia w niewolnice; to samo spotyka
dzieci kaplanow. Tymczasem ksieza zachowujacy celibat miewaja zamiast
zabronionej jednej kobiety niejednokrotnie mnostwo kochanek, ksieze
malzenstwo zostaje zastapione przez swoisty ksiezy harem. W VIII wieku
swiety Bonifacy wspomina o duchownych, ktorzy “maja noca w lozu cztery, piec
albo i wiecej konkubin”, pozniej zdarzaja sie – w Bazylei, w Liege – biskupi
bedacy ojcami dwadziesciorga dzieci, w jednym wypadku liczba dzieci wynosi
nawet szescdziesiat jeden.

W XIII wieku, gdy chrzescijanstwo przezywa czas rozkwitu, papiez Innocenty
III nazywa kaplanow “mniej obyczajnymi niz ludzie swieccy”, a papiez
Honoriusz III zapewnia: “[…] oni sieja zgorszenie i stanowia pulapke dla
ludzi”, papiez Aleksander IV stwierdza zas, “ze lud, zamiast stawac sie
lepszym, jest calkiem demoralizowany przez duchownych”. Confessio propna est
omnium optima probatio (wlasne wyznanie jest najlepszym dowodem). “Oni gnija
jak bydlo na kupie gnoju” – to jeszcze jedna zlota mysl papieza z XIII
wieku. A w wieku XIV, kiedy to austriacki augustianin Waldhausen grzmi o
“stajni Augiasza, zwacej sie Kosciolem Chrystusa, lecz bedacej tylko
burdelem antychrysta”, sprawy przedstawiaja sie jeszcze gorzej. W XV wieku
zas, gdy znani teologowie zaswiadczaja, ze stan duchowny jest “od gory do
dolu zepsuty”, ze “ludzie obyczajni i uczeni nie uzyskuja wysokich
godnosci”, ze tylko “cuchnace trupy” ubiegaja sie o biskupstwa, w tym wieku
XV na soborze w Konstancji, ktory spalil Husa, bylo obecnych – jak opowiada
kronikarz miejski Uirich von Richenthal – oprocz papieza, ponad trzystu
biskupow i Ducha Swietego, takze siedemset ladacznic, nie liczac tych, ktore
uczestnicy soboru przywiezli ze soba.

W Watykanie postepowano in puncto
puncti tak, jak piecset lat wczesniej. Przykladowo, papiez Sykstus IV
wystawil nie tylko (nazwana jego imieniem) Kaplice Sykstynska, ale i burdel.
Sam, bedac jednym z najlubiezniejszych ludzi, obcowal cielesnie z rodzona
siostra i ze swymi dziecmi, nie tylko wprowadzil w roku 1476 swieto
Niepokalanego Poczecia, ale rowniez inkasowal od swych ladacznic rocznie
dwadziescia tysiecy dukatow podatku – a ponadto mianowal krwawego zbira
Torquemade inkwizytorem! Jego siostrzeniec kardynal Pietro Riario, obdarzony
czterema biskupstwami i patriarchatem, doslownie zakopulowal sie na smierc i
otrzymal za to jeden z najpiekniejszych grobowcow na swiecie.

W roku 1490 bylo w Rzymie – wedlug dosc wiarygodnej statystyki – niespelna
sto tysiecy mieszkancow i w tej liczbie szesc tysiecy osiemset kobiet
lekkich obyczajow; co siodma rzymianka byla prostytutka! Ale nie tylko
papieze budowali czy kupowali domy publiczne; pozwalali sobie na to takze
kardynalowie i biskupi, opaci i przeorysze. Wciaz potwierdzala sie slusznosc
Piusa II, ktory powolujac sie na Augustyna, zapewnial krola Czech, ze
Kosciol nie moze istniec bez bedacych pod kontrola burdeli. I widocznie
takze kler nie mogl zyc bez kobiet, czy byly to zony, konkubiny, czy
kucharki. Mimo surowego zakazu biskupi zezwalali wielu ksiezom na kochanki,
byleby placili “czynsz od prostytucji”, zadany nawet (w Norwegii oraz
Islandii w podwojnej wysokosci) od kaplanow bez kobiet.

Duszpasterze
kontynuowali zycie seksualne oczywiscie takze po trydenckich reformach.
Jeszcze w XVII wieku nawet purpuraci miewali konkubiny i dzieci, na przyklad
arcybiskup Salzburga von Raitenau (z piekna Salome Alt) az pietnascioro. I
jeszcze w roku 1970 nie wrogie Kosciolowi, lecz katolickie stowarzyszenie
“Aktionskreis Munchen” wypowiedzialo sie w memorandum przeslanym do
wszystkich duchownych diecezji monachijskiej o “ukrywanych zwiazkach
podobnych do malzenskich” i o wymuszonym “falszu” ksiedza katolickiego. Gdy
jednak w roku 1973 Hubertus Mynarek, byly dziekan wydzialu teologicznego
uniwersytetu w Wiedniu, opisal ten falsz po swoim wystapieniu z Kosciola, to
tuz przed wydaniem jego ksiazki Herren und Knechte der Kirche (Panowie i
sludzy Kosciola) rozpoczelo sie takie intrygowanie, ze wydawca zerwal umowe
i wycofal z handlu juz wydrukowany i czesciowo sprzedany naklad.

Obluda
nalezy po dzis dzien do najohydniejszych, ale i najistotniejszych cech
charakterystycznych chrzescijanstwa. Zgodnie ze stara katolicka dewiza si
non caste caute, jesli nie cnotliwie, to przynajmniej ostroznie, papieze
Aleksander II, Lucjusz III i wielu innych scisle rozrozniali grzech tajny i
taki, o ktorym sie dowiedziano, i w tym drugim wypadku wymierzali kare
podwojna albo i potrojna. Nauczyciel Kosciola kardynal Damiani uznal
expressis verbis za znosna ukryta rozpuste duchownych, ale za nieznosne –
swiadczace o ciazy brzuchy oraz rozkrzyczane dzieci ich konkubin –
sprowokowal tym blyskotliwe szyderstwo Panizzy: “Ten Damiani mial juz iscie
katolicki sposob myslenia: co stalo sie w ukryciu, to nie zdarzylo sie w
ogole; grzechem jest tylko to, co krzyczy”. A Jean de Gerson, kanclerz
Sorbony, doctor chnstianissimus, pouczal kler wprost: “Trzeba jednak dbac o
to, by wszystko dzialo sie potajemnie”.

I taka wlasnie jest utajona maksyma
moralna rowniez naszych czasow, bo i teraz karze sie za czyn rozpustny wobec
osoby spowiadanej wieczna pokuta i odsunieciem od kaplanstwa tylko wtedy,
“gdy jest on znany powszechnie”. Ogolnie biorac, nigdy nie przedstawiano
czarno mezczyzny, lecz kobiete, ktora sam Jezus traktowal przeciez
zyczliwie, wzorowo i ktorej najdawniejsze chrzescijanstwo zawdziecza spora
czesc swoich sukcesow misyjnych.

Ale najwieksi Ojcowie Kosciola: Ambrozy, Augustyn, Jan Chryzostom
rozpowszechniaja pozniej twierdzenia, iz kobieta nie zostala stworzona na
podobienstwo Boga, ze jest istota nizsza, przeznaczona do sluzenia
mezczyznie, co wiecej, uzywa sie nierzadko zwrotow sugerujacych zaleznosc
podobna do niewolniczej. W szczytowym okresie sredniowiecza Tomasz z Akwinu,
pod koniec XIX wieku uznany za pierwszego nauczyciela Kosciola katolickiego,
okresla kobiete jako niepelnowartosciowa pod wzgledem fizycznym i duchowym.
Stanowi ona jakby “okaleczonego”, “nieudanego mezczyzne”. To, ze w ogole,
pozal sie Boze, przychodza na swiat dziewczynki, wynika, wedlug tego
oficjalnego filozofa Kosciola, patrona wszystkich szkol i uczelni
katolickich, z niedobrego nasienia, z niewlasciwej krwi macicznej albo tez z
tego, ze wieja “wilgotne wiatry poludniowe” (venti australes) i wywoluja nie
tylko deszcz, ale i rodzenie sie dzieci z wieksza zawartoscia wody,
mianowicie dziewczynek.
Podobnie Luter, ktory co prawda zniosl celibat i
wyprowadzil zakonnice z klasztorow, nazywal jednak mezczyzne “wyzej stojacym
i lepszym”, a kobiete “poldzieckiem” i “dzikim zwierzeciem”; “najwieksza ich
zasluga jest to, ze nas rodza” – takich pochlebstw znajdujemy u niego
wiecej.

Ta trwajaca prawie ze po dzis dzien kampania oszczerstw, wsrod
ktorych wypowiedzi pozytywne calkiem sie zagubily, nie tylko doprowadzila w
Kosciele do wielu kompromitujacych przejawow dyskryminacji, ale rowniez –
wobec ogromnego wplywu kleru – odbila sie bardzo negatywnie na niemalze
wszystkich dziedzinach zycia. Kobiete dyskryminowano prawnie, ekonomicznie,
spolecznie pod wzgledem mozliwosci ksztalcenia; byla to stala i bardzo dla
niej dotkliwa postawa. Przez cale wieki nie mogla wystepowac jako osoba
prawna, nie miala prawa do dziedziczenia ani do znaczniejszego majatku, jako
zona musiala zyc zgodnie z wola meza, ktoremu Corpus luris Canonici,
obowiazujacy do 1918 roku (!) kodeks Kosciola katolickiego, pozwala na
zmuszanie zony do postow, bicie, wiazanie i wiezienie jej.

Dlaczego wlasciwie teraz glownie kobiety glosuja na CDU? Oczywiscie ze wzgledu na
Kosciol! Ze wzgledu na Kosciol, ktory niegdys – to najokropniejsze
nastepstwo nienawisci do kobiet – poslal miliony “czarownic” do izb tortur i
na stosy i ktory zezwalal na to, by kobiety z najnizszych warstw, a wiec ich
wiekszosc, jeszcze w polowie XIX wieku traktowano znacznie gorzej niz
starozytnych niewolnikow.
Kosciol deprecjonowal przez dwa tysiace lat nie
tylko kobiete, ale i malzenstwo – choc sie tego wypiera. Od swietego Justyna
poprzez Tertuliana do Orygenesa bardziej chwali sie eunucha niz mezczyzne
zonatego.
Wedlug Ojca Kosciola Hieronima, malzonkowie zyja “na sposob
bydlecy”, kopulujac nie roznia sie “w niczym od swin i innych nierozumnych
zwierzat”. Wedlug Ojca Kosciola Augustyna, zonaci otrzymuja gorsze miejsca w
niebie, “prawdziwym malzenstwem” jest tylko “malzenstwo Jozefa”, z calkowita
wstrzemiezliwoscia, i byloby najlepiej, gdyby dzieci byly “rozsiewane reka,
tak jak ziarno”. Odpowiednio do tej sytuacji idea malzenstwa jako sakramentu
pojawila sie dopiero po ponad tysiacletnim istnieniu chrzescijanstwa,
dopiero w XI i XII wieku rozpowszechnil sie zwyczaj wypowiadania “tak” wobec
kaplana, ale az do XVI wieku uznawano waznosc malzenstwa zawartego bez jego
udzialu. Odpowiednio do tej sytuacji czesto uniemozliwiano zawarcie zwiazku
malzenskiego, takze drugiego (w wypadku osob owdowialych), choc takie
malzenstwa nie byly zabronione; kiedy indziej zwalczano je zaciekle, chetnie
przytaczajac powiedzenie: “Maciora znowu sie tarza”. Scisle ograniczano tez
stosunki plciowe w malzenstwie. We wczesnym sredniowieczu byly one zakazane
w niedziele i w swieta, w dni pokuty i modlitw blagalnych, we wszystkie
srody i piatki albo w piatki i soboty, w oktawie wielkanocnej i
zielonoswiatkowej, w okresie czterdziestodniowego postu, w adwencie, przed
komunia, czasem i po niej, podczas ciazy i po niej, summa summarum: przez
osiem miesiecy w roku. A w szczytowym okresie sredniowiecza i jeszcze
pozniej – prawie przez pol roku. Wykroczenia w tej mierze byly karane przez
Kosciol, a naduzycia narazaly, az po wiek XX, na straszliwa zemste Boga: na
dzieci pryszczate, chore na padaczke, kalekie, opetane przez diabla. Jako
wzor obyczajowy zalecano wielblada spolkujacego raz w roku, a zwlaszcza
slonice – robiaca to tylko raz na trzy lata.

Kosciol zezwalal tylko na stosunki malzenskie: po pierwsze, by uniemozliwic,
czasem przyjemniejsze, stosunki pozamalzenskie. “Dziewcze ma po to swa
pochewke – mowi Luter, obrazowo wyrazajac zarazem stanowisko Kosciola
katolickiego – by on [malzonek] czerpal z niej zdrowie, by nie dochodzilo do
polucji i zdrad”. Po drugie, potrzebowano malzenstwa ze wzgledu na
potomstwo. “Jesli one nawet mecza sie brzemiennoscia i w koncu umra z tego –
pisze, jakze szczerze, Luter – nie zaszkodzi to, niech donosza do smierci,
po to sa”. A skoro juz – co wolalo o pomste do nieba – trzeba bylo sie
kochac, to niechby robiono to rzadko i bez pozadania! Przez cale stulecia
okreslano prawie wszystkie stosunki malzenskie jako grzeszne, a pozniej za
bezgrzeszne uchodzily tylko te, przy ktorych odzegnywano sie od rozkoszy; ta
zawsze stanowila w chrzescijanstwie crimen capitale. Gdy wybierano inna
pozycje niz ta ponoc naturalna, chciana przez Boga – kobieta na wznak,
mezczyzna nad nia facies ad faciem; wedlug pewnych ekspertow jest to pozycja
dajaca najmniej rozkoszy, w swiecie niechrzescijanskim czesto wysmiewana,
zwana jako pozycja misjonarska – otoz jesli uprawiano, gwoli wiekszej
przyjemnosci, situs ultra modum (nieraz rozwazany fachowo, w roznych
wariantach, przez moralistow), uchodzilo to za zbrodnie gorsza niz
morderstwo.
Teologowie byliby najbardziej zadowoleni, gdyby malzonkowie
spolkowali z odraza do wlasnego popedu, w mroku nocy, i oboje obleczeni w
specjalna mnisia koszule, ktora zakrywala wszystko az po duzy palec u nogi i
miala tylko malenki otwor w okolicy genitaliow, sluzacy wylacznie do
plodzenia nowych chrzescijan i praktykow celibatu.

O srodkach antykoncepcyjnych – w starozytnosci uzywano ich czesto, i
mechanicznych, i farmakologicznych, znano tez metode Knausa-Ogino – swiat
chrzescijanski nie wiedzial, jak sie zdaje, nic az do wieku XVIII. I odtad
byly one na wszelkie sposoby przedstawiane jako zlo. Wierni powinni raczej
cierpiec niedostatek, zrezygnowac z wszelkich dobrodziejstw dla siebie –
nauczali w 1913 roku niemieccy biskupi in corpore. Potepiali nawet
odpowiedni przemysl za “zbrodnicza pomoc”, okreslali go jako “zaslugujacy na
wyklecie”, bo “nasz biedny narod niemiecki placi za jego ohydne wyroby nie
tylko pieniedzmi, ale i krwia, zdrowiem ciala i duszy, szczesciem rodziny” –
a przeciez pieniedzmi, zdrowiem, szczesciem, placi ten, kto gardzi srodkami
antykoncepcyjnymi!
A nawiasem mowiac, kiedyz to Kosciol zwalczal z rownym
zapalem przemysl zbrojeniowy? Kiedyz to okreslil go jako “zaslugujacy na
wyklecie”, “zbrodniczy”? A wlasnie jego “wyrobow” moglyby z powodzeniem
dotyczyc owe slowa z listu pasterskiego, wypowiedziane w 1913 roku: “Za nie
nasz biedny narod niemiecki musi placic nie tylko pieniedzmi, ale i swoja
krwia”. Biskupi nie mieli jednak na mysli granatow, armat, gazow trujacych.
Granaty, dziala i gazy, i cala wojne wychwalali niezadlugo jak opetani,
uznawali te wojne za swieta! A prezerwatywy byly w ich oczach diabelskim
wymyslem i takim pozostaja. Bo dziesiatkuja eksploatujacych i
eksploatowanych, dziesiatkuja konsumentow, ujmuja miesa armatniego, wladzy,
prestizu. Dlatego trzeba bylo wypowiedziec prezerwatywom wojne. Ale nigdy
nie wypowiedziano wojny wojnie!

Taka jest moralnosc Kosciola, ktory chwali
rzezie i ludobojstwo jako sluzbe Bogu – ale nadal zakazuje sanitariuszom
wydawania srodkow antykoncepcyjnych: niech juz raczej zolnierze zapadaja na
kile i rzezaczke. I na AIDS. Sama sprzedaz srodkow antykoncepcyjnych jest i
dzis uznawana za “formalny wspoludzial w grzechu kupujacego”. A sprzedaz
granatow? Alez nie! Taka jest moralnosc Kosciola, ktoremu to zawdzieczamy
fakt, iz jeszcze teraz za reklame srodkow antykoncepcyjnych grozi wiezienie,
ze jeszcze w drugiej polowie XX wieku (w Niemczech, we Wloszech) stawiano
przed sadem lekarzy, ktorzy sterylizowali kobiety, a nawet takich, ktorzy
tylko polecali srodki zapobiegawcze – podczas gdy w niechrzescijanskich
Indiach wyplaca sie doroslym premie za dobrowolne poddanie sie sterylizacji.

“Ojcowie” nawiazali oczywiscie do starej antyhumanistycznej postawy wrogosci
wobec rozkoszy podczas Yaticanum Secundum i znalazla ona tez swoj wyraz w
nieludzkiej encyklice Humanae vitae autorstwa Pawla VI, ktora nadal zabrania
wszelkiej regulacji urodzen z wyjatkiem zaakceptowanego przez Piusa XII –
zreszta wbrew calej katolickiej tradycji – wykorzystywania dni nieplodnych u
kobiety, na co oburzali sie nawet znani teologowie, a krytyczni katolicy
szydzili z tego: “Kanonizacja Knausa i Ogino, odegrana przez trupe z domu
starcow pod wezwaniem swietego Piotra w Rzymie, w rezyserii papieza Pawla
VI”. Ale po coz mielibysmy atakowac wlasnie jego osobiscie? To nie tyle jego
wina, ile wina systemu.

Nie tylko encyklika zajmuje “stanowisko calkiem
przestarzale”, jak uwaza przewodniczacy katolickiego stowarzyszenia lekarzy
(Saes), nie tylko jest, wedlug tego medyka, “katastrofalna”, lecz
katastrofalny jest Kosciol – i w ogole chrzescijanstwo. I to JUZ od czasow
Pawla, a nie DOPIERO od czasow Pawla! Kto tego dzis nie widzi, jest slepy
albo slepego udaje. Tertium non datur. Wlasnie ludziom biednym przemienia
kler jedyna bodaj radosc, jaka miewaja, w czynnosc pokutna wykonywana pod
krzyzem, malo przyjemna, w ramach obowiazkowej bezustannej produkcji
katolikow. Albo tez zada sie – o ile ktos nie kocha sie “zgodnie z prawami
natury” (uprawiajac w bardzo ograniczonym czasie milosc wedlug Knausa i
Ogino) – scislej ascezy, wybrania “calkowitej wstrzemiezliwosci”, zycia
takiego, jakie wioda, “brat i siostra podlug szlachetnego wzoru Matki
Boskiej i swietego Jozefa”. A tymczasem juz w ubieglym stuleciu swiat mial
tyle ludnosci, ile przez poprzednich szescset tysiecy lat razem wzietych. I
za niecalych dwiescie lat zyloby na swiecie sto miliardow ludzi – jesliby
nie bylo planowania rodziny i przy obecnym tempie przyrostu – przez co caly
glob, jesli wylaczyc morza, wysokie gory i obszary polarne, stalby sie
jednym gigantycznym miastem. I oto podczas gdy wszyscy demografowie apeluja
do ludzi, alarmuja swiat, katolicyzm podtrzymuje zakaz wszelkich srodkow
antykoncepcyjnych.
Rzym przeprowadzil tajna ofensywe dyplomatyczna,
domagajac sie od rzadow, organizacji miedzynarodowych, zwlaszcza od Stanow
Zjednoczonych i ONZ, by zaprzestano finansowania i popierania kontroli
urodzen. Ostatnie, najtragiczniejsze nastepstwo takiej polityki
zasygnalizowal dzialajacy w Rzymie teolog Jan Visser, ktory na zadane mu w
telewizji niemieckiej pytanie, czy Kosciol godzi sie, w zwiazku ze swym
tradycyjnym nauczaniem, na beznadziejne przeludnienie, odpowiedzial: “Tak.
Jesli bedzie przekonany, ze taki jest nakaz Boga, to sadze, ze pogodzi sie z
tym. Chocby swiat mial zginac, sprawiedliwosci musi stac sie zadosc”.

Fiat iustitia et pereat mundus (niech sie dzieje sprawiedliwie, chocby swiat
mial sczeznac). Zgola podobnie jezuita Gundlach uznal w swej interpretacji
doktryny Piusa XII o wojnie jadrowej zaglade atomowa swiata za “dowod
wiernosci” ładowi bozemu i dlatego za w pelni usprawiedliwiona. Ale zanim
swiat zginie, trzeba jak najwiecej plodzic i w zadnym wypadku nie nalezy
usuwac plodow. Stad tez wziely sie lamenty Kosciolow z powodu §218; zdarzyly
sie juz wystepy wstrzasajace, na przyklad sui generis majstersztyk – popis
uroczej malej Ewy, ktorej los jest co prawda niepewny, ale ktorej dziennik
zostal przez federalny kler obu wyznan przeniesiony prosto z macicy na slupy
ogloszeniowe i wrota kosciolow.
“W akcie milosci – mowi ten klerykalny zarodek – zostalam dzis przez rodzicow
powolana do zycia”. I juz to pierwsze
doniesienie – jak przystalo na reklame robiona przez klechow – jest
falszywe. Bo przeciez ci rodzice nie powolywali do zycia. Gdyby tak bylo,
nie chcieliby – co zaraz sie okaze – usunac plodu! Ale nasze malenstwo tego
jeszcze sie nie domysla. Przeciwnie. Po czternastu dniach, 15 lipca, chwali
sie ono, jak na swoj wiek nieco zbyt kokieteryjnie (i nie po chrzescijansku)
swoimi wdziekami. Majac dwa milimetry wzrostu, stwierdza: “Moja glowka jest
coraz ladniejsza […]”. A 2 sierpnia to malenstwo, ktore ma juz rece o
polowe krotsze niz drukowany wykrzyknik, szczebiocze (z rownym talentem, jak
pani Hedwig Courths-Mahler): “Wyrosly mi te moje kochane paluszki. Bede sie
nimi ciebie mocno trzymac, kochana mamo”. W cztery dni pozniej malenstwo –
wazace dopiero jeden gram – wzrusza do lez nawet tego, ktory je splodzil:
“Teraz mam sliczny nosek. Moje uszy tez sa juz gotowe i sa calkiem podobne
do uszu tatusia”. Ale w polowie sierpnia ten propagandowy, klerykalny
embrion zaczyna sie dziwic: “Dzisiaj mama dowiedziala sie, ze jestem z nimi.
Dlaczego ona sie martwi? Przeciez obie jestesmy zdrowe i jest nam dobrze”. O
tak. Zwlaszcza mamie bedzie dobrze. Tym lepiej, ze 19 wrzesnia dowiadujemy
sie, iz dzis “mama chce pod presja tatusia [albo przekonanego o slusznosci
swoich poczynan spoleczenstwa…] pozwolic, zeby mnie zabito. Prosze cie,
prosze cie, kochana mamo, nie rob tego, jest tyle ludzi, ktorzy pomoga ci w
potrzebie! [!]” Klamie sie i w pierwszym zdaniu, i w ostatnim. Bo ktoz
pomoze? Czyzby Kosciol? Nie pomagal juz przy porodzie.
Az do drugiej polowy
XX wieku pozwalal, by zginela raczej matka niz embrion. “Bezposrednie
zabicie plodu jest zabronione i wtedy, gdy lekarz uwaza za konieczna aborcje
terapeutyczna dla ocalenia matki i gdy bez takiego zabiegu mialyby umrzec i
matka, i dziecko”.

A jak pomagal i pomaga narodzonym? W sredniowieczu, by tylko wtracic
mimochodem, tolerowano dzieci w przytulkach i sierocincach jedynie dopoty,
dopoki nie mogly same zebrac, bo procz religii nie uczyly sie na ogol
niczego. Ale gdy w poznym sredniowieczu, u progu czasow nowozytnych,
wystapil nadmiar zebrakow, zaczeto na nich doslownie polowac, bito ich
publicznie, wypalano im pietna na piersiach, plecach, ramionach, ucinano im
pol ucha albo i cale, okaleczano ich na inne sposoby, a po kilkakrotnym
schwytaniu jako bezrobotnych – bez wzgledu na to, czy byla jakakolwiek
praca – po prostu usmiercano.

Sposrod siedmiuset czterdziesciorga dzieci, ktore w latach 1763-1781 trafily
do przytulku dla podrzutkow w Kassel, pod koniec 1781 roku zylo juz tylko
osiemdziesiecioro osmioro, a zaledwie dziesiecioro osiagnelo czternasty rok
zycia. “Prosze cie, prosze cie, kochana mamo, nie rob tego, jest tyle ludzi,
ktorzy pomoga ci w potrzebie!”.

Jeszcze w 1927 roku w katolickim Wiedniu
osiemdziesiat procent ludnosci zylo co najmniej po cztery osoby w jednym
pokoju. Kilkadziesiat lat pozniej w katolickich Wloszech ponad milion ludzi
zyje z bardzo niskich dochodow z pracy chalupniczej, bez ubezpieczenia, a
piecdziesiat procent mlodych, wykwalifikowanych (!) robotnikow przemyslowych
zarabia tygodniowo piec tysiecy lirow (trzydziesci marek); milion trzysta
tysiecy Wlochow pozostaje bez pracy, w poludniowych Wloszech – az ponad
czterdziesci osiem procent absolwentow szkol. A jaka nedza panuje w Ameryce
Lacinskiej! Ale dzieci musza sie rodzic… Lament Kosciola z powodu nie
narodzonych wywolywalby pewno mniej szyderstw, gdyby Kosciol bardziej sie
troszczyl o dzieci narodzone! Czyni natomiast co innego, siegajac zaiste do
korzeni bytu: przy okazji kazdej wiekszej krwawej lazni – dwie wojny
swiatowe i dluga rzez w Wietnamie (w tych wojnach zginelo wiecej ludzi niz
Republika Federalna ma mieszkancow) dowodza tego w sposob dostatecznie
przerazajacy – Kosciol nie spoczywa, poki swiete zycie, tak przezen
holubione w zarodku, poki zycie czlowieka uksztaltowanego nie przemieni sie
w miazge i brud – taki stan rowniez okresla sie jako swiety.
Od czasow Konstantyna Kosciol blogoslawil masowej zagladzie, ale stosunki plciowe poza
malzenstwem (i czesto takze w malzenstwie) zawsze traktowal jak zbrodnie.
Sami katolicy pisuja o tym, ze istnieje w tej religii “dluga tradycja”
uwazania wszelkich aktow plciowych za grzechy albo przynajmniej za
dokonywane w grzesznych okolicznosciach, uwazania, iz “wszelka konkretna
aktywnosc seksualna okazuje sie zla, bo nieodlacznie towarzyszy jej
pozadanie”.
I wlasnie “wykroczenia” seksualne uchodzily zawsze za
szczegolnie ciezkie. Juz sobor apostolski prezentuje w swoim dekrecie znana
triade “balwochwalstwo, mord, porubstwo” jako grzechy glowne albo
smiertelne. Wszystko zostaje tu zrownane: religia, zabijanie, milosc.
Augustyn, ktory nie radzil sobie z wlasnymi problemami seksualnymi, ktory
miotal sie wciaz miedzy lubieznoscia a frustracja, ktory potrafil na serio
modlic sie jak nastepuje: “Daj mi czystosc… ale nie od razu”, ktory
spoboznial dopiero, gdy sie nasycil rozpusta, gdy jego slabosc do kobiet,
jak u niejednego starzejacego sie mezczyzny, przerodzila sie w swoje
przeciwienstwo, gdy zaczely go nekac niedomagania zdrowotne, klopotliwe dla
retora schorzenia pluc i piersi, otoz ten Augustyn stworzyl klasyczna
patrystyczna nauke o grzechu, potepiajaca zwlaszcza pozadanie plciowe, i w
ten sposob zdeterminowal chrzescijanska moralnosc, przesadzajac los wielu
milionow ludzi Zachodu z mniejszymi czy wiekszymi zahamowaniami seksualnymi,
takze w naszych czasach, i zreszta nie tylko ich los.
Milosc to u Augustyna
zawsze tylko milosc do Boga, a ta seksualna stanowi w gruncie rzeczy cos
szatanskiego, jest “ohydna”, “piekielna”, “jak dokuczliwy wrzod”, “jak
przerazajacy zar”, jest porownywana do “zgnilizny”, “obrzydliwego bagna”,
“obrzydliwej ropy”. Wydobywa sie to z niego niczym z wrzodow towarzyszacych
zakaznej chorobie i przechodzi do scholastyki – tej najwczesniejszej i tej
doskonalszej – w ktorej Wilhelm z Owernii okresla rozkosz plciowa jako
“zwierzeca”, Ojciec Kosciola Bonawentura nazywa akt milosny “cuchnacym”,
Ojciec Kosciola Tomasz z Akwinu porownuje pozadanie z “brudem”, kopulacje
zas zalicza do “tego, co najnizsze”, a Ojciec Kosciola Bernard z Clairvaux
stwierdza, ze czlowiek przez swa chuc stawia siebie ponizej poziomu zycia
swin.

Szczegolami zajeto sie w sposob odpowiadajacy temu, co
przedstawilismy – interesowano sie stosunkiem ze zmarla, ze statua, z
przedziurawiona drewniana lalka, z dziurawa galezia. Rozwazano przypadek, w
ktorym “do pochwy zostaje wprowadzony dziob kury”, w ktorym “do pochwy
wprowadza sie plwocine albo chleb, zeby sklonic psa do lizania sromu”, w
ktorym “onanizuje sie psa, by doprowadzic jego czlonek do erekcji, a potem
wprowadzic go do pochwy”. Te i liczne inne podobne do nich sytuacje
doczekaly sie dokladnego oszacowania przez ekspertow, a grozily za nie
przerazajaco wysokie kary. W szczytowym okresie sredniowiecza teologowie
zastanawiaja sie nad ludzmi, ktorzy przez swa tusze moga spolkowac tylko “na
sposob zwierzecy”, albo rozwaza sie grzesznosc sytuacji, kiedy to “mezczyzna
jest podniecony jak kon albo mul”. Sumienniej zajeto sie zdolnoscia eunuchow
do zycia malzenskiego (czy jedno jadro albo brak jader pozostawia taka
zdolnosc, czy wystarczy virga erecta bez wytrysku itd.), ale takze “kobieta
zwezona”, co stanowilo przeszkode uniemozliwiajaca zawarcie zwiazku
malzenskiego.

Wlasciwy zloty wiek katolickiej teologii moralnej zaczal sie w XVIII
stuleciu. Jeden z jej klasykow, uhonorowany najwyzszym tytulem koscielnym,
swiety Alfons de Liguori, bada w swej Theologia Moralis, wydanej ponad
siedemdziesiat razy, grzesznosc i karalnosc kontaktow malzenskich i
pozamalzenskich, z wytryskiem nasienia i bez niego; rozwaza ogladanie
“niepoczciwych czesci ciala” (partium inhonestarum) – do ktorych zaliczano
genitalia oraz to, co w ich bezposrednim otoczeniu, przy czym wyrozniano
“czesci mniej poczciwe” (partes minus honestae), piersi, ramiona, uda; tak
jeszcze w XX wieku! – innego czlowieka z bliska i z bardzo odleglego
miejsca; rozwaza tez mimowolne polucje lekarzy, ktorzy musza dotykac
narzadow plciowych. Wyznacza “najstosowniejsza pozycje do wytrysku meskiego
nasienia i przyjecia go przez narzady rodne kobiety”. Zastanawia sie nad
kopulacja na siedzaco, na stojaco, z boku i od tylu na sposob zwierzecy; nad
taka, przy ktorej mezczyzna jest pod kobieta albo pozbywa sie spermy “poza
naturalnym naczyniem kobiety” (extra vas naturaie). Rozwaza spolkowanie z
trupem kobiety (coire cum femina mortua), sprawdza, czy to grzech
smiertelny, jesli po trzecim akcie jednej nocy odmowi sie czwartego albo
jesli odmowi sie komus, kto chcialby to robic piec razy w miesiacu. I z tym
wszystkim teologia moralna nazywa sie po dzis dzien “nauka o nasladowaniu
Chrystusa”.

Liguori, zzerany przez skrupuly, leki, watpliwosci, popadl w obled, a
pozniej, w osiemdziesiatym osmym roku zycia, cierpiac przez wlasna chuc,
wolal z placzem: “Och, mam juz osiemdziesiat osiem lat, a ogien mej mlodosci
jeszcze nie wygasl!” Zdarzali sie moralisci, ktorzy przebadali dwadziescia
tysiecy “wypadkow obciazajacych sumienie”, ktorzy dreczyli swe cialo az do
krwi, ktorzy – jak Liguori – oszaleli. A nakladane przez nich pokuty
zrujnowaly niejednego czlowieka spowiadanego. Wymowne jest porownanie kar za
grzechy zwiazane z seksem i tych za morderstwa. We wczesnym sredniowieczu
kobieta pokutowala juz za jednorazowy onanizm (ktory przeciez nikomu nie
szkodzil, lecz tylko sprawial przyjemnosc) nawet przez trzy lata, co mogloby
oznaczac zroznicowanie kary zaleznie od czasu i miejsca: trzy lata bez
stosunkow plciowych, z zakazem podrozowania i jazdy konnej, jedynie o
chlebie i wodzie. Natomiast ten, kto zabil na wojnie lub na rozkaz swego
pana zamordowal kogos w czasie pokoju, pokutowal tylko czterdziesci dni!
Dzis co prawda onanizujaca sie katoliczka pokutuje niedlugo, a
zolnierz-katolik, ktory zabija na wojnie, od dawna jest zwolniony z pokuty,
jesli pokutuje, to wtedy, gdy nie zabija, gdy sprzeniewierzy sie przysiedze.

Tak sie zmienia – ale czy na lepsze?
Alez tak – wolaja teologowie. W Kosciele mysli sie teraz liberalniej, z
wieksza otwartoscia na swiat. Wiele z tego, czego broniono jeszcze niedawno
(!), czego konserwatysci bronia nadal, stracilo aktualnosc i zostalo juz
potepione przez samych moralistow, krotko mowiac, znamienna przemiana (i pod
tym wzgledem), nowe perspektywy, przesuniecie akcentow, postepowosc, wieksza
dynamika, myslenie ewolucyjne itd. Ale czy to prawda? Czy teologia moralna
naprawde sie radykalnie zmienia? Czy raczej mamy tu do czynienia z paroma
nowymi czczymi zapewnieniami i stara hipokryzja? Owszem, dzis, gdy cnota nie
jest w cenie (chociaz w kraju papiezy istnieja jeszcze polisy
ubezpieczeniowe na dziewictwo corki), obserwuje sie usilne proby pokazania
innego oblicza; dzis glosi sie mniej prawd wiecznych niz dawniej, raczej
chce sie uprawiac “teologie dostosowana do obecnej sytuacji”, mniejsza jest
sklonnosc do trzymania sie “dawniejszej otoczki” slowa bozego, raczej chce
sie “przekazywac je wedlug dzisiejszego widzenia czlowieka i swiata”
(Schoonenberg). Kompleksom seksualnym Pawla byli winni Zydzi i poganie,
pogladom Orygenesa – Platon i stoicy, pogladom Augustyna – manicheisci,
deprecjonowaniu seksu w sredniowieczu – “kacerze”. I jesli w “ostatniej
epoce dziejow Kosciola” katolicka wrogosc wobec seksu znalazla swoj
“niezrownany wyraz”, to mamy tu tylko do czynienia z “odzwierciedleniem
spoleczenstwa mieszczanskiego proweniencji wiktoriansko-purytanskiej”
(Pfurtner).
Ale niektorzy nie wahaja sie nawet oskarzac samych siebie, “najbardziej
postepowi” apologeci celebruja powszechnie Pater, peccari – chetnie mowi sie
o grzechu pierworodnym i chetnie kapituluje sie honorowo, pochwalajac van de
Veldego. Ci ludzie przyznaja, ze “we wszystkim [!] dopatrywali sie tylko
zla, ze czesto “niewlasciwie” oceniali seksualizm, ze wyolbrzymiali “wartosc
dziewictwa dla ogolu”, ze wyolbrzymiali tez “grzesznosc” (Schroteler).
“Spokojnie” wyznaje inny katolik, ze “mamy tu ogromnie wiele [!] do
nadrobienia i naprawienia. Nieodlegle sa czasy, w ktorych nasze rozumienie
obyczajnosci bylo bardzo zdeterminowane przez pruderie i nienaturalnosc”
(Roetheli). Zdarza sie, ze takie wyznania sa krotkie, czasem dotycza
przynajmniej niektorych spraw, ale kiedy indziej sa rozproszone w calym
dziele, przez co czytelnik nieuwazny, a obdarzony wyobraznia, moglby i po
dwustu stronach kuszacych moralnoteologicznych snow o milosci (z zaleceniem
stosunkow przedmalzenskich, przynajmniej w paru wypadkach, ale “nie jest to
wcale przyzwolenie dotyczace wszelkich sytuacji”) dopatrzyc sie w
katolicyzmie calych bachanalii zmyslow i dionizyjskiego ubostwienia seksu. W
ktoryms jednak momencie, raczej wczesnie niz pozno, nawet najbardziej
ambitnych apostolow postepu ogarnia przerazenie wlasna odwaga i wtedy coraz
wyrazniej daja do zrozumienia, ze wlasciwie pojmowane aggiomamento
moralnosci koscielnej nie oznacza bynajmniej “ograniczenia czy rezygnacji z
przeslania ewangelicznego poprzez oportunistyczne dostosowanie sie do
aktualnych gustow”, o nie, “chodzi tu o cos przeciwnego, o wydobycie tego,
co dla nas dzis stanowi wlasciwa tresc chrzescijanskiego przeslania […]”
itd. (Pfurtner).

“Rzecznicy postepu” prawie zawsze posluguja sie ta sama toporna metoda.
Najpierw rozbrzmiewa przyznanie sie do ewidentnych bledow z blisko dwoch
tysiecy lat, zwiezle, dobitne, czasem wrecz tak radykalne, ze swiadczace o
checi zmieniania swiata, ze mozna by sadzic, iz czeka nas rewolucja, gdyby
sie od dawna nie wiedzialo, ze nie pojawi sie nic procz starych wad. Pewien
wspolczesny teolog moralista (to smutne, ze ktos taki zyje w naszych
czasach) pisze bez zadnego wstydu: “Kosciol zawsze opowiadal sie przeciw
podejrzliwosci wobec prokreacyjnych kontaktow plciowych”, a na tej samej
stronie przedstawia nastepujaca hierarchie: seks; nad nim, “znacznie wyzej”,
milosc fizyczna; i wreszcie o wiele wazniejsza niz to pierwsze i to drugie –
agape (Haring). Ale nie oznacza to dyskredytowania seksu, nie, nie! Sprzeciw
dotyczy tylko rozsmakowania sie w nim, lubieznosci, zadzy, intensywnej
rozkoszy. Sprzeciw dotyczy “przezywania”, a chodzi tu przeciez o “zabicie”!
Bo “poped plciowy jest oczywiscie chciany przez Boga i dlatego dobry. Ale
biada temu, kto nie potrafi juz nad nim zapanowac! Temu, kto bez umiaru i
bez zahamowan folguje popedowi, staje sie on bowiem zwierzeciem!” (Leppich).
Tak, jesli nawet poped jest dobry, to “pozadanie musi sie skonczyc tam,
gdzie zaczyna sie grzech […]. niesmiertelne dusze nie moga byc poswiecane
zaspokajaniu popedu” (Berghoff).
Wszystko juz jakby znane. Wedlug
powszechnego stanowiska teologii moralnej, za ciezki, smiertelny grzech
uchodzi nadal nie tylko pelne zaspokojenie seksualne (“nie brzmi to
pieknie” – narzeka prymas Hoffner) poza malzenstwem, lecz i “kazde chciane
bezposrednie podniecenie sie”. Rozkosz nadal jest obrzydzana, chocby byla
“niewolna i krotkotrwala”! Teologowie podkreslaja, ze nie chodzi tu o
“sprawe blaha” (Jone). Kilka milionow ofiar wojny im nie przeszkadza; to
wrecz budujacy, uszlachetniajacy fakt. Ale kopulacja – ilez ona niszczy!

Grzech seksualny jest tak szatanski, ze wedlug nauki katolickiej wolno
“blizniemu zyczyc czegos zlego, nawet smierci (!)”, “na przyklad po to, zeby
lekkomyslny mlody mezczyzna nie zszedl na manowce” (Jone). Tak ci ludzie
pojmuja moralnosc i jeszcze dzis – od profesora po kardynala z Kurii – mimo
przemian w teologii, przesuniecia akcentow, nowych perspektyw, pustych slow,
frazesow, wyrzekaja na “ewangelie cielesnosci i zdziczenia seksualnego”,
“dyktature seksualna”, “otepiajacy odor seksu”, “przeklety seksualizm
naszych czasow”, “niegodny czlowieka seks”, “te zaraze” itd. Odstreczanie od
seksu wciaz jest powiazane z grozba popadniecia w “chaos”; czlowiek
animujacy rozkosz dla samej rozkoszy, “zniza sie do poziomu zycia
zwierzecia”, staje sie ofiara “bezlitosnego zniewolenia”, ktore prowadzi do
perwersji i sadyzmu, a konczy sie to “zbrodnia na tle seksualnym” i
“degradacja narodu” – brzmi to wszystko tak samo, jak tysiac czy piecset lat
temu. I nie moze byc inaczej, bo przeciez moralisci sa calkowicie zalezni od
papiestwa, ktore i w XX wieku jest arcyreakcyjne, jest najbardziej wplywowym
reprezentantem moralnosci seksualnej, nadal w swej istocie sredniowiecznej.

W encyklice Casti connubii z 1930 roku wazny sojusznik Mussoliniego, Hitlera
i generala Franco Pius XI wyznaje co prawda, ze jest “do glebi poruszony
skargami malzonkow, ktorzy przez nekajaca ich biede nie wiedza, jak zdolaja
wychowac dzieci”. Ale – mimo poruszenia – “fatalna sytuacja majatkowa” nie
moze sie stac “przyczyna jeszcze bardziej fatalnego bledu”. Skoro bowiem akt
plciowy w malzenstwie “powinien ze swej natury budzic nowe zycie, to ci,
ktorzy swoim dzialaniem swiadomie pozbawiaja go jego naturalnej mocy,
postepuja wbrew naturze”. Encyklika Piusa XI o malzenstwie uznaje wszystko,
co przeszkadza realizacji kurialnej zadzy wladzy – wciaz propagowanej jako
wladza “boska” – za “grzeszne”, “naganne”, “nieobyczajne”, za “wielka wine”!
Wszyscy, ktorzy “przez niechec do blogoslawienstwa, jakim sa dzieci, unikaja
ciezaru, ale chca zazywac rozkoszy”, postepuja wrecz w sposob “zbrodniczy”.
Taka sama moralnosc rozpowszechnial nastepca Piusa XI – Pius XII.
“Wszelki
zamach malzonkow – pouczal w roku 1951 wloskie akuszerki – na spelnienie
aktu malzenskiego albo na jego naturalne nastepstwa, z zamiarem pozbawienia
tego aktu wlasciwej mu mocy i zapobiezenia powstaniu nowego zycia, jest
nieobyczajny”. Ow papiez twierdzil nawet, ze ta norma “bedzie obowiazywac i
jutro, i zawsze”. A w odpowiedzi na pismo Swiatowej Federacji Mlodych
Katoliczek, domagajace sie wiekszego liberalizmu, Pius XII jeszcze raz
podkreslil “konieczne obowiazywanie prawa moralnego” (a wiec oczywiscie
rzymskiego katolicyzmu) i wyjasnil, ze “zdrada malzenska, stosunki plciowe
osob niezonatych i niezameznych, naduzywanie malzenstwa, samozaspokajanie”
sa “surowo zakazane” przez boskiego prawodawce. Zakonczyl ostrym tonem: “Nie
ma czego badac. Jakakolwiek jest sytuacja osobista, nie ma innego wyjscia:
trzeba sie podporzadkowac”.

W roku 1968 nawiazal do starej tradycji
zwalczania rozkoszy Pawel VI swa encyklika Humanae vitae, zwana “encyklika o
pigulce” (choc nie wspomina ona o pigulce, ale jednak rowniez jej dotyczy) i
przyjeta na calym swiecie niechetnie, takze przez katolikow. Nadal
dopuszczala ona tylko uwzglednianie dni nieplodnych, o czym juz byla mowa,
natomiast zabraniala wszystkiego, co zapobiega zaplodnieniu, “juz to przed
aktem plciowym malzonkow, juz to w jego trakcie albo po nim”, i dekretowala,
ze “kazdy akt plciowy w malzenstwie musi jako taki (per se) byc zorientowany
na tworzenie zycia ludzkiego”, i to nawet wtedy, “gdy istnieja zaslugujace
na rozpatrzenie, wazkie argumenty na rzecz innej praktyki”.

Drugi sobor watykanski tez nie pozwalal “dzieciom Kosciola wkraczac w
regulacji urodzen na drogi zakazane przez doktryne w zwiazku z interpretacja
prawa bozego”. Vaticanum Secundum nazywa aborcje “ohydna zbrodnia”
(konstytucja pastoralna nr 51). Zasadniczo przeciwny przerywaniu ciazy jest
rowniez protestantyzm, ale po stronie ewangelikow obserwuje sie ostatnio
przejawy tendencji bardziej humanistycznej; poza tym protestantyzm dopuszcza
wszelkie formy kontroli urodzen, o ile nie powoduja szkodliwych dla zdrowia
skutkow ubocznych. Jednakze wszystkie Koscioly chrzescijanskie w mniejszym
czy wiekszym stopniu podtrzymuja tradycyjny pesymizm seksualny, zwlaszcza
Kosciol rzymskokatolicki.
Tak wiec byloby bledne, wrecz absurdalne,
mniemanie, iz moralnosc kleru pod tym wzgledem zmienila sie ostatnio. Po
pierwsze dlatego, ze niewiele albo i nic nie znaczy kilka lat pozornego
przystosowywania sie, skoro poprzedzily je prawie dwa tysiaclecia chybionego
wychowania ze wszystkimi jego straszliwymi nastepstwami. Po drugie dlatego,
ze – mimo istnienia postepowej mniejszosci wsrod moralistow – koscielna
“literatura uswiadamiajaca” w swej masie trzyma sie starego podzialu na
poped cielesny i przezycia duchowe, na cialo i dusze, nic wiec sie nie
zmienia. Po trzecie dlatego, ze ogol katolikow (i nie tylko katolikow) ma
niewielki pozytek z malych koncesji teologow “bardziej postepowych”, a
intelektualistow karmi sie pozorami odmiany na lepsze. Po czwarte dlatego,
ze i “powazna” teologia moralna stoi wciaz w tym samym miejscu, w ktorym
stala zawsze. I po piate dlatego, ze Kosciol moze w kazdej chwili wycofac
sie ze wszystkich ustepstw, jesli beda po temu sprzyjajace okolicznosci.
Rekapitulacja dziejow prowadzi do niepodwazalnego – w kazdym razie nie do
podwazenia przez teologa moraliste – wniosku, ze wierni zawsze byli
jednakowo uwiklani w grzesznosc seksualna. Pawel grzmi przeciw temu bardzo
podobnie, jak czyni to wczesny czy pozniejszy scholastyk albo
dwudziestowieczny moralista. Czyzby przez dwa tysiace lat wychowywano
daremnie?
Pewne jest przynajmniej to, ze katolicka instytucja pokuty nie
moze sie obejsc bez grzesznika. Pewne jest i to, ze nikt nie zdawal sobie z
tego lepiej sprawy, niz sam kler. Tak, byl tego swiadomy, ale tez nie
chcial, by ludzie byli inni, chcial, zeby owieczki pozostaly nie zmienione –
i to jest najwazniejsza konkluzja tej naszej rekapitulacji. Poczatkowo, w
pierwotnym chrzescijanstwie, dzialo sie tak byc moze bez ukrytych intencji,
bez ewidentnych hipokryzji. Ten domysl wynika z surowosci pierwszych kar.
Ale gdy jednorazowa pokute zastapiono dwu- i wielokrotna (jak mowi
Nietzsche: “Ktos porusza usteczkami, / Ktos dyga i sie oddala, / I nowymi
grzeszkami / Sprawia, ze starych nie ma wcale”), to zaczelo byc coraz
bardziej oczywiste, ze nie chodzi o obyczajnosc, etyke, “poprawe”
grzesznika, lecz o stworzenie zaleznosci.

Kler potrzebuje grzechu, z niego
zyje. A najlepiej zyje z tego grzechu, ktory zdarza sie najczesciej i
dlatego jest jego ukochanym dzieckiem: z grzechu seksualnego. Przez niego
wlasnie wiemy staje sie – az po najglebsze wlokno mozgu i ostatni skrawek
lozka – niewolnikiem Kosciola, od najmlodszych lat jest wychowywany w
nienawisci do popedu, zaszczepia sie mu swiadomosc grzechu, nie po to, zeby
byl wolny od grzechu, lecz po to, zeby wciaz popadal w konflikty, by ciagle
grzeszyl, ciagle ulegal pokusie, bo tylko jako winny, jako ten, ktory nie
zapanowal nad soba, otrzymuje pomoc od Kosciola, absolucje i nadzieje na
upragnione wieczne zbawienie, inaczej mowiac, przez to wlasnie staje sie
czlowiekiem manipulowanym, rzadzonym, uciskanym. Kler propaguje ofiare,
rezygnacje, i pragnie ich. Ale liczy sie “ze slaboscia” ludzkiej natury, nad
ktora obludnie ubolewa, gdy tymczasem stanowi ona zrodlo najwiekszego
szczescia, podstawe egzystencji kleru.

Luter, czesto okazujacy sie
najbardziej szczerym z tego bractwa, sformulowal to bez ogrodek: “Badz
grzesznikiem i grzesz do woli, ale pokladaj ufnosc w Chrystusie i raduj sie
z nim”. I chyba jeszcze dobitniej: “Prawdziwi chrystusowi swięci musza byc
dobrymi, wielkimi grzesznikami i musza pozostac swietymi”. Ten czy ow
obojetny katolik, protestant, bezwyznaniowiec moglby powiedziec: co mnie
obchodzi ta cala przeszlosc chrzescijanstwa i dzisiejszy Kosciol?! Ale
trudno o poglad bardziej falszywy i bardziej niebezpieczny. Bo chociaz
znaczenie duchowe chrzescijanstwa jest teraz niewielkie, mniejsze niz
kiedykolwiek przedtem, rowne zeru, to jednak wplywa ono nie tylko na
polityke i gospodarke, ale rowniez, i to w sposob decydujacy, na nasza
moralnosc w sprawach seksu, a tym samym na kazdego czlowieka w swiecie
zachodnim, nawet na niechrzescijan i wrogow chrzescijanstwa. To, co sobie
mysleli jacys tam wedrowni pasterze koz sprzed dwoch i pol tysiaca lat,
wciaz ma wplyw na oficjalne kodeksy Europy i Ameryki. I dzis jeszcze
istnieje ewidentny zwiazek miedzy perwersyjnymi pogladami na seks prorokow
Starego Testamentu czy Pawla a odpowiedzialnoscia karna za nierzad – w
Rzymie, Paryzu, Nowym Jorku.
W Republice Federalnej Niemiec rowniez
wystepuje nadal tendencja do utozsamiania prawa z moralnoscia, zwlaszcza co
sie tyczy obyczajnosci i moralnej oceny seksu, i jest to niewatpliwie
spuscizna po tlumieniu popedu w chrzescijanstwie. Ustawodawca powoluje sie
monotonnie, nuzaco, na “pojmowanie obyczajnosci”, “dotychczasowa
obyczajowosc”, “zasady moralne narodu” – za tymi formulkami kryje sie tylko
stara wrogosc chrzescijanstwa wobec seksu. A Federalny Trybunal
Konstytucyjny powoluje sie ipsissimis verbis na “publiczne zwiazki
wyznaniowe, zwlaszcza oba wielkie Koscioly chrzescijanskie, z ktorych nauk
znaczna czesc narodu czerpie mierniki dla swej postawy moralnej”.

Analogiczna sytuacja panuje w wielu innych krajach europejskich. Koscielny
zakaz kazirodztwa znajduje swoj wyraz w praktyce sadowniczej, pojecie
nierzadu rozciaga sie nawet na malzonkow i groza za to bardzo surowe kary,
dzieci urodzone na skutek zdrady malzenskiej nie moga zostac zalegalizowane
nawet przez pozniejszy zwiazek malzenski z ich matka, karze sie za aborcje,
za stosunki z nieletnimi, za reklame antykoncepcji – wszystko to i wiele
wiecej przy zasadniczej zgodnosci z moralnoscia Kosciola. Nawet w Stanach
Zjednoczonych, gdzie religia i prawo sa przeciez w teorii rozdzielone, ta
pierwsza ma wielki wplyw na legislacje. Werdykty sadow amerykanskich w
sprawach karnych opieraja sie po dzis dzien na jurysdykcji seksualnej
angielskich sadow cywilnych z okresu poznego sredniowiecza, dla ktorych
wzorem sa z kolei koscielne dekrety w kwestiach dotyczacych seksu. Ale,
niezaleznie od obowiazujacego prawa czy raczej bezprawia, rowniez
obyczajowosc powszechna – zreszta nie tylko na Zachodzie – jest nader
represyjna. Bo mimo wszelkich naruszen tabu obowiazuje ono nadal. Zbyt
gleboko utkwilo w swiadomosci mas i nie tylko mas. Potwornosci staro- i
nowotestamentowego zabobonu wciaz oddzialuja poprzez teologie, prawo, a
nawet pewne obszary medycyny i psychologii, i w znacznym stopniu szkodza
naszemu zyciu plciowemu – i w ogole naszemu zyciu.

Rekapitulujac, byloby naiwnoscia sadzic, ze klerykalne tabu juz nie
istnieje, ze wrogosc wobec rozkoszy zostala przezwyciezona, ze kobieta sie
wyemancypowala. Tak jak nas bawi dzis sredniowieczna mnisia koszula, tak
przyszle pokolenia beda sie smialy z tego, co my pojmujemy jako “wolna
milosc”: zycie plciowe, ktore nie smie pokazywac sie publicznie, ukryte w
czterech scianach, przepedzone do – ach, jakze wolnej! – “sfery intymnosci”,
najczesciej skazane na nocna ciemnosc, jak wszelkie inne ciemne sprawki, a
jednak kulminacja radosci, rozkoszy, milosci – ograniczane przez cenzure,
regulowane prawnie, obwarowane karami, ciagle, dozywotnie ukrywanie sie,
zrodlo juz to depresji, juz to niebezpiecznych aktow agresji, jedna z
glownych przyczyn histerii, ozieblosci, strachu, melancholii, obludy.
Chrzescijanstwu mozna i trzeba zarzucic wiele, i to rzeczy potwornych, dla
ktorych nie ma usprawiedliwienia. Najpowazniejszy zarzut brzmi tak oto:
chrzescijanstwo nie uczynilo ludzi szczesliwymi, wpedzilo ich w jeszcze
wieksze nieszczescie. Ale niech te zwiezla rekapitulacje zakoncza slowa nie
przeciwnika chrzescijanstwa, lecz teologa, Demosthenesa Savramisa:
“Zazdrosc, mordy, samobojstwa, najrozniejsze przejawy obludy, czesta
frustracja i agresja, totalne uprzedmiotowienie kobiety […], zdegradowanie
wspolnoty dwojga ludzi przez zamiane jej na dozywotnie wiezienie, ponadto
zaniedbywanie glownych zadan malzenstwa i rodziny oraz odpowiedzialnej
troski o dzieci – oto niektore z licznych skutkow wrogiej seksualizmowi
moralnosci Kosciolow, ktore jeszcze dzis, powolujac sie na Chrystusa, bronia
na wszelkie sposoby swego destrukcyjnego oddzialywania na zycie seksualne
ludzi […]”.

dr Karlheinz Deschner

———————

Responses

  1. trzeba sprawdzic:)

  2. Świetny tekst, św Paweł albo został wzgardzony i odrzucony przez kobietę, albo było gejem. I za jego demony odpokutowało miliony kobiet, przez całe wieki

  3. dee4di
    Ano tak. Ile to szkody moze jeden mizogin narobic :-(


Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

%d bloggers like this: